sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 28

*Megan*

Byłam pewna prawie w 100% że Justin mi nie wybaczy tego co zrobiłam. Tak naprawdę te wszystkie sytuacje z Seleną nie były jego winą, więc z nim było wszystko w porządku, to ze mną było coś nie tak. Mam męża, wiem, że go kocham, a i tak pcham się innemu do łóżka, no fantastycznie. Gdyby Justin zadzwonił i zażądał rozwodu to chyba jakoś specjalnie by mnie to nie zdziwiło, bo co innego może w tej sytuacji? Chyba pogratulować głupoty, a przecież w kościele przysięgałam wierność, teraz te słowa nie mają żadnego znaczenia ani sensu.

Spakowałam walizki i wróciłam do rodzinnego L.A, nie zatrzymałam się u mamy czy przyjaciółki, nie wróciłam też do naszego...Justina domu. Zatrzymałam się w hotelu. Przez bliżej nieokreślony czas będę w nim mieszkać, bo nie mam zamiaru tłumaczyć wszystkim co zaszło między mną, a Justinem.

Te cholernie dni i tygodnie mijały niemiłosiernie szybko, każdego dnia wysyłałam Justinowi tysiące smsów i wiadomości na tt. Wiedziałam, że to nic nie da, ale przynajmniej miałam jakieś zajęcie. Każdego dnia myśl, że zrobiłam Justinowi takie świństwo przytłaczała mnie jeszcze bardziej, traciłam siły i nadzieję, że kiedykolwiek wrócimy do siebie i znów będziemy żyć jak dawniej. Nie miałam z kim o tym pogadać, do Ryana na bank nie zadzwonię, a Chaz...Chaz o niczym nie wie, może to lepiej? Nie mogę znieść tego jak Justin przeze mnie cierpi, z resztą ja nie mogłam już tak dalej żyć, ta niepewność mnie wykańczała psychicznie. Udałam się do łazienki, spojrzałam w lustro, a potem na kosmetyczkę, w której czaił się ktoś kto mógł mi pomóc. Chwyciłam pewnie żyletkę i zamykając oczy przejechałam nią po skórze. Krople krwi kapały na podłogę, a ja zadawałam sobie kolejne rany, coraz głębsze. Ponownie spojrzałam w lustro i upadłam na podłogę wypuszczając z ręki żyletkę. Ręka bolała strasznie ale z czasem ból ustępował, a ja nie byłam niczego świadoma.

Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam tylko białe ściany i masę kabelków, do których byłam podpięta. Spojrzałam na rękę, a na niej widziałam ok.10 głębokich cięć i kilka mniejszych.
-Już mnie pewnie nie kocha. Zapomniał o mnie, z resztą po co mu jestem potrzebna. I w dodatku co ja robię na tym świecie, przecież miałam być tam, po drugiej stronie- pomyślałam na głos.
Do pokoju weszła młoda pielęgniarka.
-Dzień dobry pani Bieber. Jak się pani czuje?- posłała mi ciepły uśmiech.
-Nie najgorzej, ręka mnie tylko boli. Był ktoś u mnie? Jak długo tu leżę?- zapytałam. Miałam nadzieję, że powie "Tak, był pani mąż"
-Leży tu pani od 4dni. Niestety nikogo nie było. Będzie dobrze- znów się uśmiechnęła.
Przypomniały mi się słowa piosenki "Be alright"

Across the ocean, across the sea
Starting to forget the way you look at me now
Over the mountains, across the sky
Need to see your face, I need to look in your eyes
Through the storm and through the clouds
Bumps in the road and upside down now
I know it's hard babe to sleep at night
Don't you worry, cause everything's gonna be alright
Be alright (...)


Pielęgniarka wyszła, a ja rozpłakałam się. Ciągle nuciłam tą piosenkę. Zamknęłam oczy, aż w końcu zasnęłam. Nie wiem jak długo spałam ale kiedy się obudziłam przy moim łóżku siedział Ryan i Chaz. Ale gdzie był Justin? Nadal mało go obchodzę.
-Gdzie Justin?- zapytałam.
-Chyba nadal ma na ciebie focha- rzekł Ryan.- Nie odzywa się.
-Na mnie?! Raczej na nas! To twoja wina, gdybyś mnie nie pocałował wszystko było by dobrze!
-Sama zaczęłaś, więc nie zwalaj winy na mnie, okej?!- Chaz przyglądał się nam ze zdziwieniem na twarzy.
-To po cholerę ściągnąłeś moją bluzkę? Jak się nie podobało to nie trzeba było brnąć dalej!- wrzeszczałam.
-Co wy...?- zapytał Chaz
-Och, powiedz mu- wywróciłam oczami.
-No powiedzmy, że prawie się kochaliśmy- Ryan głupio wyszczerzył się do Chaza.
-Wy do końca zgłupieliście!- wybuchł Chaz.
-Ej, ej to nie ja się pociąłem!
-To nie ty straciłeś najważniejszą osobę w życiu!- darłam się i wymachiwałam rękoma jak bym była chora psychicznie.
-No, nie wcale! Justin był...traktowaliśmy się jak bracia!
-Dobra, zamknijcie się już! Pogadam z nim.- warknął Chaz i wybrał numer Justina.
Siemka Justin. Właśnie jestem w L.A i dowiedziałem się co się stało. Masz zamiar wybaczyć Megan?
Wiesz, że ona leży w szpitalu?
Pocięła się, bo chciała skrócić twoje cierpienia!
Kochasz ją? Mhm, no okej. Trzymaj się, cześć.- chłopak rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
-I co?- zapytałam.
-Pytał czemu to zrobiłaś, czemu tak pomyślałaś? Powiedział, że cię kocha, kochał i kochać będzie.
-Czyli to koniec?- rzekłam, a po moich policzkach spływały łzy.
-Nic takiego nie powiedział.
-Lubię, gdy jest tajemniczy ale teraz to wkurza!- powiedziałam poirytowana.
Odwróciłam głowę w prawo i ujrzałam Justina, który bacznie mi się przyglądał.
-Justin!- krzyknęłam uradowana.
Chłopak uśmiechnął się jakby od niechcenia. Wciąż patrząc na mnie wypowiedział trzy bezgłośne słowa "Kocham Cię. Przepraszam". Opuścił głowę i odszedł. Patrzyłam w tamto miejsce z nadzieją, że to jakiś głupi żart i Justin wróci tu, wbiegnie do pokoju i przytuli mnie. Niestety tak się nie stało, po moich policzkach zaczęły powoli spływać łzy, które Ryan otarł mi z twarzy. Nie panując na emocjami wymierzyłam silny cios w policzek chłopaka.
-Ała! Za co to?- krzyknął zdezorientowany.
-Za żywota gnoju! To wszystko twoja wina, twoja pieprzona wina! Nie chcę cię widzieć!
-Megan! Opanuj się, on cię kocha- powiedział spokojnie Chaz.
-Nie, on mnie nienawidzi, tak jak ja siebie! Proszę idzie już, chce zostać sama- chłopcy wyszli z pokoju, a ja zatopiłam twarz w poduszkę i płakałam jak dziecko.
Po około godzinie do pokoju weszła pielęgniarka, spojrzałam na nią swoimi zapuchniętymi oczami.
-Hej, co się stało?- zapytała i usiadła na brzegu łóżka. przyznam, że to dość dziwne zachowanie.
-Nic, nieważne- otarłam oczy z łez.- Mogę iść do łazienki? Chcę się odświeżyć- posłałam jej wymuszony uśmiech.
-Jasne! Rzeczy masz w szafce- powiedziała odpinając mnie od okablowania.
-Dzięki!
Wyjęłam rzeczy z szafki, która stała w pokoju i wraz z pielęgniarką poszłam do łazienki.
-Mam nadzieję, że już sobie poradzisz- powiedziała. Pokiwałam głową, a pielęgniarka wyszła zostawiając mnie samą.
Zdjęłam szpitalne ubranie i weszłam pod prysznic. Oparłam głowę o ścianę i znów zaczęłam płakać przypominając sobie nasze szczęśliwe chwile. Uśmiechnęłam się na wspomnienie jak to Justin dał mi łańcuszek z napisem "Together Forever", jak mi się oświadczył. Tyle wspaniałych wspomnień i niezapomnianych chwil, wszystko zniszczone przez jeden głupi wybryk. Wszystko zniszczone przeze mnie. Umyłam się, osuszyłam ciało i ubrana stanęłam przed umywalką nad którą wisiało lustro. Spojrzałam w swoje lustrzane odbicie, jedyne co tam zobaczyłam to żałosną, zapłakaną Megan Evans, do niedawna Bieber. Moją uwagę przykuł gwóźdź wystający zza lustra. Pociągnęłam go lekko w swoją stronę, a on upadł na podłogę. Podniosłam go i znów to zrobiłam, przejechałam ostro zakończoną krawędzią po skórze. Nie zważając na ból i ilość ubywającej krwi zadawałam sobie kolejne cięcia. Kiedy miałam już dość, bo ból ręki był gorszy niż ból rozpadającej się mnie opłukałam gwóźdź i wsadziłam go na miejsce. Owinęłam rękę dużą ilością papieru i wyszłam z łazienki. Kiedy weszłam do pokoju zobaczyłam krzątającą się w nim pielęgniarkę. -Zmieniłam ci pościel- uśmiechnęła się. Odwzajemniłam gest.
-Dzięki- położyłam się na łóżku, a dziewczyna znów podpięła mnie do tych śmiesznych kabelków i przypadkiem trąciła moją zranioną rękę.
-Auu!- syknęłam. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona.- Nic, ugryzłam się w język- skłamałam, a ona wyszła z pokoju.
Teraz miałam tak wielką ochotę wykrzyczenia światu jak bardzo go nienawidzę, ale nie mogłam. To było frustrujące. Byłam tym wszystkim zmęczona, miałam dość. Justin mnie zostawił, a z Ryanem na pewno nie będę. Zostanę starą panną z kotami, to będą jedyne stworzenia poza moją mamą i Kate, które będą mnie kochać. Chociaż tyle. Pochłonięta myślami zasnęłam.

Kiedy się obudziłam na dworze było jasno, zgaduję, że przespałam całą noc. Podziwiając widoki za oknem usłyszałam pukanie do drzwi.
-Proszę- powiedziałam nie odwracając wzroku.
-Cześć- usłyszałam dobrze znany mi głos.-Megan...
-Rozumiem. Nie potrzebuję współczucia jeśli o to ci chodzi- powiedziałam, wciąż podziwiając widoki za oknem.
-Nie o to mi chodzi. Megan mogłabyś spojrzeć na mnie choć na chwilę?- zapytał chłopak.
-Po co? Żeby przypomnieć sobie wszystko, kiedy próbuję zapomnieć?- moje oczy zaszkliły się, a obraz za oknem rozmazał.
-Skąd wiesz po co przyszedłem?- Justin usiadł obok mnie.
-Powiedziałeś to wczoraj- zacisnęłam powieki, by łzy nie wydostały się.
-Spójrz na mnie, proszę- Justin chwycił mnie za okaleczoną rękę i pocałował w wierzch dłoni.
-Justin...- spojrzałam na chłopaka.
-Czemu to zrobiłaś? Wiesz, że nie powinnaś. To prowadzi do nikąd!
-Bo cię kocham idioto i nie mogę znieść tego, że tak cię skrzywdziłam- łzy, które tak skutecznie próbowałam zatrzymać, uwolniły się i niczym wodospad spływały po moich policzkach.- Przepraszam.
-Już dobrze- powiedział chłopak przytulając mnie do siebie.
-Nie! Już nic nie będzie dobrze! Przez własną głupotę straciłam ciebie, straciłam część siebie, straciłam praktycznie wszystko! Rozumiem, że to już nasze ostatnie spotkanie, więc chciałabym życzyć ci szczęścia w życiu i lepszej kobiety.
-Nie będzie lepszej od ciebie kochanie. Jesteś wszystkim, co się dla mnie liczy. Nie martwię się nikim innym, przez te wszystkie dni i tygodnie zastanawiałam się co u ciebie. Czytałem wszystkie smsy od ciebie ale nie odpisywałem. Jeśli nie ma cie, nie ma mnie. Nadal cię kocham Megan.Tylko proszę cię, nie rób tego więcej! Nie okaleczaj się, twoja skóra to nie papier nie tnij jej! Tylko o to cię proszę.- Justin mocno mnie przytulił i pocałował. To było niewiarygodne, on mi wybaczył! Cieszyłam się jak dziecko.
-Dziękuję Justin i przepraszam. Obiecuję, że więcej tego nie zrobię- spojrzałam smutno na chłopaka.
-Wierzę ci na słowo. W ogóle jak się czujesz?
-Dobrze, możemy wracać do domu?- zapytałam z nutką nadziei w głosie.
-Ja już chętnie bym cię zabrał, ale nie wiem co na to lekarz.
-Eh no tak, a nie możesz iść i poprosić o wypis na życzenie? Proszę.- zatrzepotałam rzęsami.
-Mogę, ale jesteś pewna, że dobrze się czujesz i nic ci nie będzie?- pokiwałam głową, a Justin wyszedł z pokoju.
Po kilku minutach Justin wrócił do pokoju z dobrą wiadomością. Uradowana zaczęłam się ubierać i 20 min później byliśmy w drodze do domu.
-Co ty na to żebyśmy polecieli sobie na wakacje?- zapytał Jus.
-Gdzie te wakacje?
-Hmm...może Polska? Są tam podobno ładne dziew...um to znaczy zamki.- zaśmiał się.
-Tak, tak zamki. Myślę, że wakacje się nam przydadzą. Kocham cię Justin- przytuliłam się do chłopaka, a on cmoknął mnie w czoło.
Kiedy otworzyłam drzwi na podłodze ujrzałam płatki czerwonych róż.
-Aww Justin to jest śliczne- przytuliłam chłopaka.
-Nie, ty jesteś śliczna- cmoknął mnie w nos.
Udaliśmy się do sypialni, w której paliły się lawendowe świeczki. Zmęczona tym wszystkim klapnęłam na łóżko.
-Tak cholernie mocno za tobą tęskniłem- powiedział Justin.



Cieszycie się, że znów są razem? A może wyobrażaliście sobie inny koniec, hę?
Pamiętajcie, że jeśli macie jakieś pomysły na to opowiadanie lub inne to śmiało możecie pisać :)

3 komentarze:

  1. rozdzial swietny jak zawsze mam nadzieje ze nie skonczysz tego opowiadania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie nie zamierzam go kończyć, ale kto wie co przyniesie przyszłość? :)

      Usuń
  2. Jak nie jak tak! xd Nie chcę końca.
    Widzę zmiany ^^ Mraśny ten nasz Kiciuś *-*

    OdpowiedzUsuń